Ten przewrotny tytuł zapowiada post o ekonomice procesowej i szybkości postępowania.
Każdy kto wnosi sprawę do sądu chce żeby była rozpatrzona szybko, bez wielorotnego stawiennictwa w sądzie, oraz jak to mówią prawnicy – bez pustych terminów, czyli takich na których w sprawie nie działo się nic merytorycznego.
Kodeks postępowania cywilnego zawiera nawet specjalny artykuł dotyczący szybkości postępowania:
art. 6
§ 1. Sąd powinien przeciwdziałać przewlekaniu postępowania i dążyć do tego, aby rozstrzygnięcie nastąpiło na pierwszym posiedzeniu, jeżeli jest to możliwe bez szkody dla wyjaśnienia sprawy.§ 2. Strony i uczestnicy postępowania obowiązani są przytaczać wszystkie okoliczności faktyczne i dowody bez zwłoki, aby postępowanie mogło być przeprowadzone sprawnie i szybko.
O ile przewlekanie sprawy przez przeciwnika mogę jakoś przeboleć i założyć, że to taka taktyka procesowa. Ale fakt, że to przez sąd zjawiłam się w imieniu klienta na pustym terminie – już nie bardzo.
Opowiem Wam historię:
Zawiadomienie o terminie rozprawy (termin w lipcu) przyszło do kancelarii z początkiem kwietnia. Sprawa z gatunku ubezpieczeniowych – ZUS w kilku decyzjach odmówił wypłaty świadczeń, a rzecz rozbija się o interpretację przepisów. Jedna sprawa zakończyła się już nieprawomocnie „naszą wygraną” czyli zmianą decyzji przez sąd, sprawa sprzed kilku dni dotyczy dwóch odwołań, kolejne dwie sprawy w toku.
Ekonomika procesowa i stanie w korku 😉
Dzień przed rozprawą dzwonię do sądu z zapytaniem czy sprawa się odbędzie. Jest na wokandzie. Odbędzie się.
No to jadę na tę rozprawę do sądu na drugim końcu Warszawy. Kilkanaście kilometrów jadę w porannym korku prawie godzinę. Drogę umila mi radio (aktualnie Eska Rock). Nawet udaje mi się zaparkować na przedostatnim wolnym miejscu na parkingu sądowym.
Sprawa na wokandzie wisi jako pierwsza, tyle dobrego, że nie będzie opóźnienia. Ale jest. Dziesięć minut. Sąd na salę przychodzi punktualnie, ale chyba przegląda akta.
Sprawa wywołana. Wchodzę. Jestem sama, ze strony ZUS nikt się nie pojawił. Myślę sobie – będzie szybko, może nawet sąd wyda wyrok.
Co się okazało? Pełnomocnik ZUS nie został zawiadomiony! Co więcej akta nadesłane przez organ nie zawierają jednej decyzji, ani odpowiedzi na odwołanie. Nie pozostało nic innego, jak odroczenie rozprawy na kolejny termin. Sąd zobowiązał ZUS do nadesłania brakującej decyzji, oraz ….odpowiedzi na odwołanie (ZUS powinien taką odpowiedź przesłać do sądu razem z odwołaniem).
Mamy więc klasyczny pusty termin, straciłam tylko czas. A całej stytuacji udałoby się uniknąć, gdyby sąd w kwietniu wyznaczając termin na lipiec dokładnie przejrzał akta i zobowiązał ZUS do tego do czego zobowiązał go teraz (uzupełnione akta miałby na rozprawie), a np. w czerwcu żeby ktoś sprawdził, czy zawiadomienia o rozprawie wysłano do stron.
Wracam więc, dalej w korku, bo ten poranny jeszcze nie minął.
Całe szczęście w radiu puścili najnowszy hit Dawida Podsiadły, którego bardzo lubię. Nawet udało mi się upolować bilety (rozeszły się jak ciepłe bułki) na jego grudniowy koncert w Warszawie. Może więc z kimś z Was spotkam się na Torwarze?
Humor mi się poprawił.
Tylko czy trzeba było zmarnować tyle czasu i pieniędzy (nawet jeżeli postępowanie jest bezpłatne, to jego koszty ponosi Skarb Państwa, czyli my wszyscy), żebym mogła sobie posłuchać małomiasteczkowej piosenki stojąc w korku na wisłostradzie?
Z tym pytaniem zostawiam Państwa do kolejnego wpisu na TemidaJestKobieta.pl 🙂
Włącz się do dyskusji